Wstajemy o 7.00 zeby zdazyc na lodz odplywajaca o 8.00, ktora mamy oplynac "Plywajacy targ"
Razem z nami plynie para Japonczykow. Wsiadamy do podluznej drewnianej lodzi i plyniemy kanalem w strone "Plywajacego targu".
Powoli na kanale pojawiaja sie inne lodzie z turystami oraz miejscowymi chcacymi kupic owoce i warzywa..
Wplywamy do kanalu w ktorym znajduje sie mnostwo lodzi - dlugich i drewnianych, a w nich glownie kobiety z bambusowymi kapeluszami na glowie. Lodzie sa zaladowane przeroznymi owocami, warzywami, gotowymi zupami, i innymi daniami...
w niektorych lodziach mozna kupic smazone kokosowe placki (pyszne!), pieczone banany, sok kokosowy i wiele innych tajskich przysmakow...
lodzie przepychaja sie obok siebie, jest glosno i kolorowo...
Nasi Japonczycy co chwila cos kupuja: jedzenie, torebki, sukienki.... (sic!)
plyniemy dalej.......w kolejnych kanalach nie ma juz tak duzo lodzi z miejscowymi, tylko lodzie z turystami ktore kieruja sie do stoisk przy brzegu z przeroznymi pamiatkami.
Zatrzymujemy sie jeszcze kolo duzego pawilonu w ktorym mozna kupic cukierki z cukru kokosowego i powoli wracamy do przystani!
Od przystani mamy do hotelu 5 min spacerkiem, bierzemy plecaki i idziemy na lokalny autobus do Bangkoku (64 B/os)
Jak to lokalny autobus jedzie niemilosiernie wolno zabierajac po drodze innych pasazerow...jedziemy tak ok 2,5 godz.Okazuje sie ze z nami jada mnisi buddyjscy z ktorymi wczoraj jechalismy songthaewy z Ratchaburii (poznaja nas i machamy do siebie :)
Autobus zatrzymal sie na ktoryms z dworcow Bangkoku wiec aby dotrzec na Khao San Road jedziemy dalej autobusem miejskim 511 (1,55 B/os).
Przy okazji zwiedzamy troche Bangkoku....przyjezdzamy na Khao San i idziemy do naszego Taja u ktorego kupilismy bilety (naprawde bardzo pomocny i uczciwy). Zostawiamy u niego plecaki i idziemy cos zjesc...a pozniej na ostatnie zakupy!
Przed nami wyspy tajlandzkie, turkusowe morze, cieply piasek...............